środa, 1 maja 2013

Sen Mikołaja.

Biegnę. Nic nie widzę. Oślepia mnie ciemność. Nagle potykam się. Upadam,  wstaję, biegnę dalej. Moja orientacja w terenie straciła jakąkolwiek wartość przez nieprzeniknioną czerń. Znów się potykam. Tym razem nie ma szans na powstanie. Upadłem do jakiejś cieczy. W środku mam nadzieję, że to tylko woda. Pod wodą robi się jaśniej. Dopiero teraz rozpoznaję co to za ciecz. TO KREW. Spod powierzchni wielkiego czerwonego jeziora wyłaniają się jakieś przedmioty. Nie duże, trochę kuliste. Wyglądają trochę jak serca. Wziąłem jedno z nich do ręki. Pękło na dwie części a moją twarz spryskała jasnoczerwona, świeża krew. Otarłem twarz ręką i rzuciłem podobne do serca coś w stronę brzegu. Odbiło się i trafiło mnie w głowę. Wrzuciłem to do jeziorka i odpłynąłem kawałek. Dotknąłem drugiego przedmiotu. Także pękło obryzgując mnie krwią. Zacząłem się miotać. Coś złapało mnie za kostkę. Zaczęło robić się coraz ciemniej. Obudziłem się na podłodze zlany potem. Jest godzina piąta. Nie zasnę już pewnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz